niedziela, 7 listopada 2010

Mariawici w Filipowie


Szukając ostatnio informacji o mariawitach w Filipowie, natrafiłem na artykuł opublikowany przez Andrzeja Matusiewicza na łamach Jaćwieży, "Arianie i Mariawici w Filipowie". Jest to bardzo ciekawy i zwięzły opis historii mariawitów w Filipowie oraz rozłamu w tamtejszym kościele katolickim. Artykuł o tyle jest ciekawszy, że uzupełniony o oryginalne wypowiedzi uczestników tamtych wydarzeń. Polecam wszystkim zainteresowanym:

Filipów jedno z trzech, obok Raczek i Bakałarzewa, byłych miast leżących nad Rospudą powstał na terenie włości szembelewskiej, utworzonej w 1512 roku przez Fotiana Szembela. Było to pierwsze miasto królewskie w tej części Suwalszczyzny. Akt lokacji na prawie magdeburskim wystawił 8 września 1570 roku w Warszawie król Zygmunt August. Miasto otrzymało herb Rak, trzy jarmarki, targ tygodniowy, liczne zwolnienia i ogromny obszar obejmujący miasto oraz znaczną część puszczy dookoła. Swymi granicami sięgało jeziora Rospuda i jeziora Jemieliste. Do początku XVII wieku powstały tam przedmieścia Jemieliste, Olszanka, Szafranki i Wólka. Niespełna rok później, 29 lipca 1571 roku, Zygmunt August przywilejem z Warszawy uposażył parafię filipowską. Na swe utrzymanie otrzymała sześć włók ziemi (powstała tam wieś Tabałówka), sześć placów w mieście oraz dziesięcinę, kolędę, prawo łowienia ryb i wolne mlewo.

Filipów należy do miejscowości Suwalszczyzny o najciekawszej historii o wyjątkowej przeszłości religijnej. Tu na przełomie XVI i XVII wieku powstał ośrodek ariański, a w początkach wieku XX mariawicki.

Filipów i okolica tworzyły starostwo filipowskie. Pierwszym znanym starostą był Aleksander Gwagnin (1534-1614), Włoch z Werony. Otrzymał je w dożywocie w 1574 roku z nadania zapewne Henryka Walezego. Wówczas też wycofał się ze służby w wojsku. W następnych latach popadł w zatargi z poddanymi i prawdopodobnie rozpoczął jakieś operacje finansowe, gdyż w 1576 roku pozaciągał poważne długi. 12 maja 1578 roku otrzymał królewski przywilej na wypalanie popiołów w starostwie filipowskim. W 1576 roku powrócił do służby królewskiej i wziął udział w wyprawie na Gdańsk. W 1578 roku w Krakowie wyszło pierwsze wydanie jego pracy Sarmatie europeae descriptio, dedykowane Stefanowi Batoremu.

Zaciągnięte wcześniej długi spowodowały, że już być może w 1579 roku sprzedał starostwo filipowskie Mikołajowi Bucelli (zm. 1599) lekarzowi królewskiemu. Ten ofiarował je swojej siostrze lub bratanicy Małgorzacie Lippi de Bucellis (zm. 1603 lub 1604), żonie Krzysztofa Morsztyna (1522-1600). Wkrótce uprosił króla o nadanie starostwa małżonkom Morsztynom. Stało się to 10 listopada 1584 roku. Następnym starostą był syn Krzysztofa, także Krzysztof (zm. 1642).

Morsztynowie należeli do wybitnych działaczy ariańskich. Rodzinne dobra na Podgórzu pod Krakowem były ośrodkiem arianizmu w Koronie, a dzięki staraniom Morsztynów, takim ośrodkiem w Wielkim Księstwie Litewskim stał się Filipów. Przewodnikiem duchowym Morsztynów był Faust Paweł Socyn (1539 Siena 1604 Lusławice), który w latach 1583-1587 przebywał w Pawlikowicach, majątku Morsztynów pod Krakowem, a w maju 1586 roku ożenił się z Elżbietą Morsztynówną (zm. 1587), córką Krzysztofa. Miał z nią córkę Agnieszkę. Po skazaniu Socyna na śmierć przez inkwizycję w Sienie w 1591 roku i konfiskacie majątku we Włoszech, został pozbawiony dochodów na utrzymanie. Wiódł skromny tryb życia i korzystał z pomocy przyjaciół, głównie wspomnianego już medyka królewskiego Mikołaja Bucelli, który udzielił mu mieszkania i utrzymywał go w latach 1593-1597.

Zbór ariański w Filipowie założył w 1594 roku Krzysztof Morsztyn. Sam gorliwie swe idee propagował na terenie starostwa i w miejscowym gimnazjum, które założył Mikołaj Bucelli i mieszczanie filipowscy. Stefan Batory 28 maja 1585 roku dokumentem z Niepołomic zatwierdził jego założenie, a na utrzymanie miasto otrzymało siedem włók ziemi jeszcze niewyrobionych (dzisiaj w granicach wsi Jemieliste).

Od założenia zboru aż do 1610 roku jego przełożonym i jednocześnie kaznodzieją był Jan Volkel (zm. 1618), mąż uczony i wielkiej wymowy, znany teolog i polemista zborowy, bardzo zaprzyjaźniony z Morsztynem. Pochodził z Saksonii, do Polski przybył w 1585 roku. W Filipowie w 1608 roku był kaznodzieją Andrzej Wiszowaty senior. Tu był wicestarostą i gorliwym apostołem arianizmu Stanisław Wiszowaty, ożeniony z jedyną córką Socyna, Agnieszką. Z tego małżeństwa urodził się w Filipowie 26 listopada 1608 roku Andrzej Wiszowaty, największy teolog ariański.

Krzysztof Morsztyn młodszy otrzymał w 1623 roku od króla zgodę na odstąpienie starostwa filipowskiego Józefowi Korsakowi, późniejszemu wojewodzie mścisławskiemu. Być może utrata możnych protektorów, reakcja katolicka oraz niszczące okolice "morowe powietrze" spowodowały upadek arianizmu w Filipowie.

Po ponad trzech wiekach znaczne wpływy w Filipowie uzyskali wyznawcy jedynej polskiej herezji w kościele katolickim mariawici. Stało się to za sprawą wikariusza filipowskiego ks. Józefa Hrynkiewicza. Według ks. Henryka Bagińskiego, autora opracowania Dzieje mariawityzmu w Filipowie, początki ... [jego] krętackiej roboty są niejasne". Najpierw, prawdopodobnie w 1904 lub 1905 roku począł głosić z ambony o bliskim końcu świata, o przyjściu antychrysta, "o pewnej świętej niewieście", w której rękach jest miłosierdzie, rozdawał wśród ludzi medaliki z Matką Boską Nieustającej Pomocy. W jego mieszkaniu odbywały się tajne konferencje, a po wioskach ?rozsyłał swych agitatorów, ci zapisywali na listy "zakonu mariawitów". Przez władze kościelne został przeniesiony z Filipowa do innej parafii. Przez rok był poza Filipowem. Wrócił tu wiosną 1906 roku jako kapłan suspendowany, czyli zawieszony w pełnieniu obowiązków.

W niedzielę Wielkiego Postu zjawił się w kościele i wówczas, w trakcie nabożeństwa, ks. Pius Andziulis, wikariusz filipowski, wskazał na niego z ambony "jako heretyka, odszczepieńca, wilka w skórze barankowej, prowadzącego dusze ludzkie na wieczne zatracenie". Ten, wychodząc z kościoła, pociągnął "za sobą nieomal całą parafię, udał się do gospodarza Jana Wróblewskiego w Filipowie i tam na podwórku wygłosił pierwsze po odszczepieństwie kazanie, a w mieszkaniu odprawił nabożeństwo". 12 marca administrator diecezji sejneńskiej wysłał do "ukochanych wiernych w Chrystusie parafian filipowskich" list przedstawiający herezję i informujący o ekskomunice, którą ściągnął na siebie ks. Hrynkiewicz. List zawierał też groĽbę, że wyznawca herezji "nie będzie pogrzebany na świętym miejscu, czyli cmentarzu katolickim, nie wolno będzie modlić się za jego duszę, ci zaś wszyscy, którzy by słuchali jego nauki, wpadną w tąż samą karę kościelną".

Proboszcz filipowski, ks. Julian Akielewicz, 28 marca prosił administratora diecezji sejneńskiej o przysłanie do odprawienia rekolekcji ks. Romualda Jałbrzykowskiego, profesora seminarium sejneńskiego. 27 maja mariawici naszli kościół filipowski i śpiewali swoje pieśni. Nie usłuchali próśb ks. J. Akielewicza, a opuścili kościół dopiero po zjawieniu się wójta, pisarza gminnego i policji. Ksiądz podał ich do sądu gminnego. Oto jak te wydarzenia przedstawi' anonimowy autor relacji (cytat z oryginalną pisownią):

Z cego posło? A no, z rozanca! Siedzim my w ławkach po prawej stronie i tatek w kazdo niedziele śpiewamy w kościele różaniec... Nie dośpiewali my jesce do pulowy as tu wchodzo mankietniki (może jekiech dwudziestuch, trzydziestuch): usiedli w ławkach po lewej stronie i dalej śpiewać różaniec od pocatku. My ciągnieni dalej, a joni nas przebijajo! Cysta Sudoma i Gomora stała w kościele... Wsed probosc, ksiądz Akieleic i po dobremu gada do mankietnikow:

Chceta śpiewać, śpiewajta razem, a nie jene jenem naprzeciwko! Bo to nie modlitwa tylaj obraza Boska! A te mankietniki, jak nie zacno jeden bez jenego obzywać probosca wyzwiskami! As nas ciarki przelatuwali słuchać. Probosc swoje; każe jem wyjść z kościoła, jeśli nie chco spoinie się modlić, a joni swoje! Koniec koncow my przestali śpiewać i joni małopomału się wykotłowali z kościoła. Ale jesce wychodząc się wygrażali proboscoju: my tobie, taki nie taki, skurwy synu pokazem! (a mieli nasykowany worek z popiołem, solo i tabako i kije za płotem, naprzeciwko kościoła. Sli widać sukać zacepki, coby kościół od prawowiernech odebrać. Na co ten worek chtości z tech co widzieli, się pyta. A Sojka Franek na to: Niech tyło z nami prawowierne się zacno, to my jem pokazem: zasypiemjem ślepie popiołem!).

Probosc za zniewagie podał skargie do sądu. I sprawę wygrał. A ten sąd buł, jek wiecie, w Zdanoicowem domu, zara od rynku, kole wikarjatu! To kiedy ta sprawa sła sie nazlatuwalo tech mankietnikow co niemiara! I w sądzie i na drodze pełno jech było, może więc jek do setki! To kiedy zasłychneli, co sąd przysądziuł racje proboscoju, a nie jem

to się skotłowali i runęli pod gore

na plebanie księdza bić! Leco joni z kijoma, rozjusone a babyi dzieci z niemi. Potencas wieźli nase chłopy siano foroma z pola. Obacyli co się świenci, pozlatuwali z forów, kłonice powymalii doskocyli do tech mankietnikow:

A wy dzie tu? I cego? Nie się wzejdzieta do swojech domów, w mig to popamientata nas!!!

A chłopy byli silne, postanowne: jenemu, i jemu wyrwali kij z renki i pod nosem pogrozili. Mankietniki popatrzali co tu nie przelewki i się porozchodzili. To to tak z niemi było!... Opowieduwał mnie wikary, ksiądz Cyplejewski: co jek usłysał po sądzie ten armider na drodze to wysed na ganek i patrzał co tu będzie, kiedy ten tłum z takiem gwałtem leci do plebani. By się zdaje miał chieńć snzec probosca, a tu nie było jek. Nareście i sam buł w strachu. Nie miałem dotąd najmniejszego pojęcia co to herezja!

Problem był z grzebaniem zmarłych mariawitów. We wrześniu 1906 roku urząd gubernialny w Suwałkach, za pośrednictwem administratora diecezji sejneńskiej. nakazał ks. Akielewiczowi grzebanie mariawitów na cmentarzu katolickim. Ponieważ prawo kanoniczne zabraniało chowania sekciarzy na miejscu poświęconym (ewentualnie tam, gdzie leżą niechrzczone dzieci), Administrator w obawie przed zamieszkami proponował utworzenie specjalnego cmentarza dla mariawitów. Przez jakiś czas grzebano ich jednak "na wyznaczonym dla innowierców miejscu obrębie cmentarza". Później wyznaczono nowy, istniejący nadal cmentarz mariawicki.

W "Tygodniku Suwalskim" w październiku 1906 roku stwierdzono jedynie, że Filipów "nieraz był świadkiem gorszących zatargów z miejscowym proboszczem".

Wyrokiem Piusa X z 5 grudnia 1906 roku mariawici zostali wyklęci i wyłączeni z Kościoła. Administrator diecezji sejneńskiej, dekretem z 26 grudnia, dał ks. Hrynkiewiczowi dwudziestodniowe ultimatum na nawrócenie się. Po jego upływie został wyklęty i wyłączony z Kościoła. Wraz ze współwyznawcami założył wówczas gminę mariawicką w Filipowie. Według ks. Bagińskiego, mariawici rekrutowali się "z najbiedniejszej klasy, niektórzy ludzie zaledwie posiadają po parę mórg ziemi".

Przez krótki czas modlili się w zabudowaniach Jana Wróblewskiego przy ul. Poświętnej, a później przenieśli się do Wojciecha Wróblewskiego na ul. Garbaską. Domagali się od władz wydania kapliczki na cmentarzu. W 1908 roku zakupili mariawici karczmę w rynku i 2 lutego ks. Hrynkiewicz dokonał jej poświęcenia na kaplicę. Drugą kaplicę wznieśli mariawici we wsi Tabałówka, ponieważ "cała wieś i częściowo sąsiednie były mariawickie" (w 1923 roku już jej nie było).

Zróżnicowane są szacunki wiernych: według danych mariawickich, w 1909 roku w Filipowie było ich ok. 600, a w okolicach Suwałk 300. Według danych katolickich, w tym samym roku na całej Suwalszczyźnie miało ich być ok. 450. Te same źródła informują, że w 1915 roku mariawitów było 300, w 1918 - 200, w 1922 - 200, w połowie 1923 roku 175, a w 1937 - 130. Mariawici zamieszkiwali wsie: Jemieliste, Motule, Tabałówkę i Zusno. Do tej parafii należeli także wyznawcy z Jeleniewa, Bakałarzewa, Przerośli i Suwałk.

Podstawowe finanse parafii pochodziły z dochodów szwalni żeńskiej ("Szyć niosła cała okolica"), w której przez całą dobę pracowało osiem szwaczek i sześć maszyn (w 1923 roku szwalnia przynosiła tygodniowo do miliona marek zysku). "Kosztem szwalni został postawiony duży dom drewniany, w którym obecnie mieści się kaplica, szwalnia, ochronka i przytem mieszkają Hrynkiewiczowie, dwie zakonnice oraz innych kilkanaście niewiast "zakonnych". Karczma, w której poprzednio był "dom modlitwy", została rozebrana".

4 października 1922 roku gościł w Filipowie mariawicki biskup J. Próchniewski, który przyjechał "utwierdzać swoich wiernych, przewidując akcję ze strony Kościoła". Wkrótce, bo w listopadzie 1922 roku, zabroniono "z ambony" niesienia szycia i "w ogóle każdej roboty do mankietnikow pod karą odmówienia rozgrzeszenia, motywując tym, że kto daje robotę mankietnikom ten ich popiera, a tym samym sprzyja herezji". W konsekwencji dochody szwalni spadły do tego stopnia, że nawet szwaczki nie mogły zarobić na swoje utrzymanie i część z nich wyjechała. Ochronkę zamknięto na wiosnę 1923 roku, a zakonnica ją prowadząca wyjechała do Płocka. Nie udało się też rozpocząć zaplanowanej na wiosnę 1923 roku budowy murowanego kościoła.

Parafia funkcjonowała do lat sześćdziesiątych. Wówczas wyjechał do Płocka ks. Miros i cztery zakonnice. W styczniu 2000 roku spłonęła kaplica, wcześniej rozebrano dwa stare domy należące do parafii.



Źródła:
foto: http://www.mariawita.pl/htmls/indexpl.html
artykuł: http://rospuda.eu/historia-mainmenu-83/19-biografie/135-mariawici-i-arianie

sobota, 6 listopada 2010

Pompa funebris po sarmacku


          Sarmacki przepych pogrzebowy był czymś, co wyróżniało Rzeczpospolitą na tle innych europejskich krajów głównie w epoce baroku i czasach późniejszych. Można powiedzieć, że pogrzeb przypominał raczej przedstawienie niż ceremonię znaną w obecnych czasach. Najdostojniejsze pogrzeby mieli oczywiście monarchowie, na nich to wzorowała się magnateria, za którą podążała szlachta.
          Ludzi pospolitych chowano w ciągu 2-3 dni, natomiast wszystkich szlacheckiego stanu w zależności od ich majętności i powagi sprawowanych urzędów. Często uroczystości pogrzebowe odkładane były tygodniami, a nawet miesiącami, zanim wszystko zaplanowano i dopięto na ostatni guzik. W tym czasie ciało zmarłego było pozbawiane wnętrzności i balsamowane, aby mogło przetrwać tak długo. W przypadku kiedy zmarły poległ daleko poza domem, podróż powrotna przerywana była mszami w intencji nieboszczyka odprawianymi w napotkanych kościołach (w okresie letnim ciało przewożono do domu nocą, aby nie ulegało szybszemu rozkładowi).
Pogrzeb Jana Kazimierza i Michała Wiśniowieckiego (7)

          W dniu pogrzebu ciało nieboszczyka było odprowadzane do kościoła przez orszak, w skład którego wchodzili słudzy, urzędnicy, rycerstwo, księża, zakonnicy, rodzina zmarłego, przyjaciele oraz żebracy. Orszak oraz liczba sproszonego duchowieństwa zależała od pozycji nieboszczyka, i tak np. hetmana wielkiego koronnego Józefa Potockiego, zmarłego w 1751, żegnało 10 biskupów, 60 kanoników, 1275 księży katolickich, 430 unickich i grekokatolickich. W orszaku niesiono również liczne chorągwie pogrzebowe z wizerunkami zmarłego lub Jezusa, insygnia władzy, herby rodowe, herby miejskie oraz świece. Konie przyozdobione były żurawimi piórami i okryte w kapy ze złotogłowia, teletowe, tabinowe lub skórami lamparcimi.
          Zmarłego transportowano w trumnie, drewnianej lub wykonanej z metalu, np. cyny. Metalowe trumny miały też małe okienko - można było przez nie oglądać twarz zmarłego. Okienko zastępowano często portretem pogrzebowym, ponoć typowym tylko dla ziem Rzeczpospolitej. Portret taki miał kształt trumny (ośmiokąt lub sześciokąt), malowano go po śmierci (czasami trzeba było otworzyć nieboszczykowi oczy, żeby taki portret namalować) i jego cechą była autentyczność. W odróżnieniu od portretów malowanych za życia nie mógł być on upiększany, więc portrety takie są często dobrym źródłem wiedzy nt. autentycznego wyglądu danej osoby. Po pogrzebie portrety oraz epitafia (pisane wierszem białym chwalące nieboszczyka) wędrowały do naw bocznych kościoła, gdzie pokrywając się kurzem, miały przypominać żyjącym o przemijaniu oraz kruchości życia doczesnego. Często trumny kupowano już za życia i w przypadku szlachty trzymano w nich na strychu zboże. Kiedy zboże wysypało się nieopacznie z trumny, interpretowano to jako sygnał, że kostucha już jest blisko. Trumna wyściełana była aksamitem w kolorze purpury lub czarnym. W przypadku wojowników purpura symbolizować miała krew przelaną w walce.





Typowe portrety pogrzebowe (6)

          Kolejną ciekawostką był fakt, że często za trumną zmarłego jechał na koniu jego sobowtór lub osoba do niego podobna (był to zwyczaj starożytnych Rzymian). Wjechawszy do kościoła, spadał on z konia obok trumny nieboszczyka, symbolizując jego śmierć. Wydawać by się mogło to dość zabawne, a mimo to zwyczaj ten podtrzymano również na pogrzebie Zygmunta Augusta i Stefana Batorego. Często sobowtór znieczulał się alkoholem i upadając z konia, robił krzywdę sobie lub niszczył dekorację. Zwyczaj taki był na tyle częsty, że biskup wileński Stefan Pac wydał nawet specjalny dekret zakazujący wjeżdżania końmi do kościoła. Poeta Franciszek Karpiński, świadek uroczystości pogrzebowej wspomnianego wcześniej Józefa Potockiego, opisywał:
„z domu Bożego stajnię zrobiono. Wjeżdżali (...) wybrani rycerze po jednemu i ten z nich kruszył kopię przy herbie będącym u nóg hetmańskich, inny łamał szpadę, inny rzucał pałasz (...) inszy chorągiew itd. Każdy zaś przy nogach trumny spadał z konia, niby żal po hetmanie swoim udając. (...) dwaj z tych bohaterów świece na katafalku porozrzucali, ale udał się lepiej niby żal i spadanie z koni, bo byli dobrze pijani”
          Kolejną sarmacką specjalnością było castrum doloris, czyli zamek smutku. Stanowiło to rozbudowaną wersję katafalku umieszczoną w centralnej części kościoła przed ołtarzem lub w kaplicy. Opisywano je jako:

"(...) wielką bogatą strukturą, ustrojoną w rzeźbione, malowane i złocone akcesoria, w allegorye, posągi, emblemata, tarcze herbowe, dewizy i sentencyje, opiewające cnoty i zasługi zmarłego i tryumf śmierci zarazem." (1)

"Składał się też on z elementów takich jak: tempietty, baldachimy, fragmenty fortyfikacji, piramidy, obeliski, figury świętych, personifikacje, anioły, elementy heraldyczne i symboliczne, portret trumienny, sceny dekoracji i poteoru, wizerunki świętych, sceny z życia zmarłego. Jak wynika z powyżej wymienionych elementów castrum doloris to skomplikowana konstrukcja artystyczno-architektoniczna. Jej wykonanie pochłaniało wiele czasu, a także wymagało dużych kosztów przeznaczonych na ten cel. Im zamożniejsza była rodzina, tym wspanialszy był "zamek smutku". Do tej okazałej konstrukcji, jako element uzupełniający, wykorzystywano takie mnóstwo świeczników. Warto zaznaczyć, że wszystkie te dekoracje były przeznaczone do jednorazowego użycia i dlatego tworzono je z dość kruchego tworzywa." (2)

Castrum doloris Anny Radziwiłłowej<br />(zm. 1747)
Castrum doloris Anny Radziwiłłowej
(zm. 1747)(5)


          Po mszy odbywała się część ceremonii, podczas której łamano karabelę szlachcica, a także - w przypadku kiedy na nim wygasał ród - rozbijano tablice herbowe. Następnie wygłaszano liczne mowy wychwalające zmarłego; często wielu z zaproszonych gości chciało wychwalić nieboszczyka, licząc na chociaż malutki udział w pozostawionym po nim majątku.
          Oczywiście ze względu na rozmach urządzanych uroczystości oraz na liczbę zapraszanych gości (w przypadku bogatej magnaterii lub rodziny królewskiej szła ona w tysiące) koszty były niemałe. I tak na pogrzeb starosty inowrocławskiego Latalskiego w Łabiszynie (1583 r.) zjechało się 1700 gości w 1300 koni. Z kolei na pogrzebie Zamoyskiej z domu księżniczki Ostrogskiej liczba gości była tak ogromna, że dziennie bito dla kuchni 100 wołów (8). Wdowa po Jerzym Kalinowskim z Bukaczowców (kresy, Ukraina), aby wyprawić pogrzeb mężowi, musiała zastawić swoją złotą koronę wysadzaną brylantami, srebrne puchary, kandelabry, a nawet kosztowne zbroje i inne ornamenta bellica nieboszczyka. Mimo ogromnych kosztów bracia zmarłego i tak zarzucali wdowie, że nie dość wystawny pogrzeb uczyniła ich bratu (9).

Chorągiew nagrobna (10)


          Oczywiście nie wszyscy mieli pogrzeby wyprawiane z takim rozmachem, jak zostało opisane powyżej. Niektórzy zamiast przepychu woleli skromne pogrzeby, gdzie trumna niesiona była przez ubogich, a zamiast castrum doloris był prosty katafalk pod trumnę. Przykładem może tu być Mikołaj Krzysztof Radziwiłł, który kazał się ubrać w prostą sutannę do trumny, którą nieśli do grobu ubodzy. Zabronił też urządzania zwyczajowego spektaklu pogrzebowego u stóp castrum doloris (3). Podobnie postąpił hetman Stanisław Żółkiewski, który w swoim testamencie nakazał, aby pochować go "bez pompy, bez owych koni i kirysów" (4). Jedynym jego życzeniem było, aby w przypadku śmierci poza granicami Najjaśniejszej Rzeczpospolitej w miejscu jego pochówku usypać wielki kopiec, co by kraniec Rzeczpospolitej wyznaczał.
          Na koniec chciałem polecić film "Sarmacka ars moriendi" zrealizowany w Tykocinie i przedstawiający XVII-wieczny szlachecki rytuał pogrzebowy. Bardzo cieszy, że coraz częściej przeprowadzane są różnego rodzaju inscenizacje historyczne umożliwiające nam odkrywanie, jak wyglądało życie polskie w dawnych wiekach ;).
http://www.tvp.pl/bialystok/reportaz/bialostocka-szkola-reportazu/wideo/sarmacka-ars-moriendi/1609271


(1) W. Łoziński - "Życie polskie w dawnych wiekach"
(2) portal: http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,5090
(3) portal: http://www.niedziela.pl/artykul_w_niedzieli.php?doc=ed200348&nr=195
(4) J. S. Bystroń - "Dzieje obyczajów w dawnej Polsce : wiek XVI - XVII"
(5) zdjęcie: http://www.cmentarium.sowa.website.pl/Historia/PompaFunebris.html
(6) zdjęcia: http://anettaszota1.blox.pl/2008/11/Portrety-epoki-baroku.html
(7) zdjęcie: http://www.cmentarium.sowa.website.pl/Historia/PompaFunebris.html
(8) W. Łoziński - "Życie polskie w dawnych wiekach"
(9) W. Łoziński ibidem
(10) zdjęcie: http://www.cmentarium.sowa.website.pl/Historia/PompaFunebris.html